Ale jazda …

Chciałem napisać parę słów o ojcostwie i jeździe na rowerze. W tegoroczne wakacje obrałem za główny cel nauczenie mojego syna Szymona jazdy na rowerze. Znając go zdawałem sobie sprawę, że nie mogę go mocno naciskać, aby się nie zniechęcił i nie zamknął w sobie. Rowerek towarzyszył mu już od drugiego roku życia. Najpierw był trójkołowiec, a później rowerek z bocznymi kółeczkami, bardzo lekki, z uchwytem do jego prowadzenia, a do tego jeszcze trójkołowa hulajnoga. Aby wspólnie, aktywnie i przyjemnie spędzać czas zakupiłem atestowany fotelik mocowany do roweru przy pomocy amortyzujących wstrząsy prętów i w wieku 2,5 roku zacząłem  Szymonka zabierać na  coraz to dłuższe przejażdżki. Codziennie jeśli tylko pozwalała na to pogoda odwiedzaliśmy różne place zabaw, a później jeździliśmy już do przedszkola i z powrotem do domu. Jazda w foteliku rowerowy zawsze sprawiała Szymonkowi wielką frajdę czego nie można było powiedzieć o jego rowerku. Jak widział kolegów samodzielnie jeżdżących często pytał ile mają lat i dlaczego tak się dzieje, iż pomimo tego, że są młodsi to doskonale sobie radzą  z jazdą. Gdzieś w „okolicach” sześciu lat poprosił mnie o odkręcenie bocznych kółeczek i przytrzymywanie go podczas jazdy za uchwyt, aby się inne dzieci z niego nie śmiały. Wtedy pomyślałem, iż będzie to dobry moment i większa motywacja do nauki, ale nic bardziej mylnego. W tamtym czasie  nigdy nie udało się Szymonkowi utrzymać równowagi co wywoływało w nim złość i smutek. Pamiętam, że powiedział do mnie „dziwny jestem”.

Po przekroczeniu wagi 22 kg przez syna musieliśmy zrezygnować już z jazdy w foteliku i zakupiliśmy jednokołową doczepkę z własnym napędem, aby Szymonek aktywnie uczestniczył podczas przejażdżki rowerowej. Był to bardzo udany i praktyczny zakup. Syn mógł poczuć, można powiedzieć taką namiastkę samodzielnej jazdy i wszędzie gdzie się pojawialiśmy zarówno dzieci jak i dorośli zachwycali się takim rozwiązaniem z czego Szymonek był bardzo dumny.

Możliwość samodzielnego poruszania się rowerem jest dla dziecka przede wszystkim wielką frajdą, ale także receptą na zdrowie i przede wszystkim nauką dobrych nawyków komunikacyjnych, które zaprocentują w przyszłości. Od samego początku mamy możliwość uczyć dziecko prawidłowych, spokojnych i rozsądnych zachowań. Pokazujemy mu, że na drodze nie jesteśmy sami i jesteśmy również odpowiedzialni za innych. Na początku jadąc nawet chodnikiem czy drogą dla rowerów oswajamy naszą pociechę z ruchem ulicznym.

Rozwój ruchowy dzieci z autyzmem bywa nieharmonijny i zróżnicowany. Szymon wykazuje dużą sprawność ruchową, chętnie się wspina, uwielbia biegać, bawić się w berka i jak czasami mówię mam wrażenie, że jego energia jest niewyczerpalna. Wynika to stąd, iż jego motoryka duża jest dobrze rozwinięta. Mamy świadomość, iż pomimo tak wysokiej sprawności Szymonek zmaga się zaburzeniem koordynacji wzrokowo-ruchowej, która wywołuje trudności w samodzielnym opanowaniu przez niego jazdy na rowerze, rolkach, łyżwach czy nartach. Doskonale też wiemy, że nie ma rzeczy niemożliwych i jak nam życie pokazało każda ciężka praca kiedyś przynosi efekt na miarę możliwości dziecka. Kiedyś przeczytałem, iż rodzice dzieci autystycznych są jak profesjonalni sportowcy, kiedy biegną za swoją uciekając czy oddalającą się  pociechą. Są też kierowcami, pielęgniarzami, dietetykami, ale przede wszystkim nauczycielami.

Szymonek będąc kiedyś na balkonie stwierdził, że jego trójkołowa hulajnoga jest już troszeczkę za mała i poniszczona. Był to okres przedświąteczny i jak się dobrze złożyło, że  wujek Łukasz nie miał pomysłu na prezent więc podpowiedź padła na taką właśnie niespodziankę. Była to solidna hulajnoga z regulowaną kierownicą, hamulcem i światełkami. Po rozpakowaniu prezentowała się naprawdę okazale, ale Szymonek nie wykazał wielkiego entuzjazmu. Z nastaniem wiosny zaczęliśmy dużo czasu spędzać na podwórku i wszędzie zabieraliśmy hulajnogę chociaż bardziej wyglądało to na jej prowadzenie niż na jazdę. Cel był jeden, aby zachęcić go do takiej formy aktywności, rozruszać i wzmocnić mięśnie. Później dowiedziałem się, iż do jazdy na hulajnodze zaangażowanych jest znacznie więcej mięśni niż do jazdy na rowerze i pracują one intensywniej co tylko mogło mu tylko pomóc.

W okresie wakacyjnym w sąsiedztwie naszego placu zabaw było do dyspozycji boisko wielofunkcyjne z nawierzchnią tartanową co pozwalało przede wszystkim na bezpieczną naukę jazdy na hulajnodze, ale także dla urozmaicenia uczyliśmy Szymonka kozłowania i rzucania do kosza. Trening w takich warunkach przynosił coraz lepsze efekty, wykształcał się tak długo przez nas oczekiwany zmysł równowagi i pozwalało to wierzyć, iż jest wstępną lekcją do jazdy na rowerze. Z upływem dni Szymonek robił coraz to więcej kółek wokół boiska, dodatkową motywacją była rywalizacja i wyścigi z kolegami. Podczas jednego pochmurnego poranka kilkakrotnie wychodziliśmy na podwórko, aby syn mógł hulajnogą pojeździć sobie po kałużach i co rusz przeganiał nas deszcz. Chcąc wykorzystać jego dobry nastrój zaproponowałem mu, iż fajnie byłoby też porobić takie ślady na rowerze na co się niespodziewanie szybko zgodził. Poszliśmy także  potrenować jazdę na boisku tartanowy i co chwilę próbowałem puszczać uchwyt, aż w końcu Szymonek pojechał sam. Oczywiście sporo było problemów ze skręcaniem i hamowaniem, ale duma rozpierała syna. Zadzwoniłem do żony i powiedziałem jej, aby natychmiast przybiegła na boisko. Szymonek cały czas jeździł, ja biegałem za nim, aby go w razie upadku asekurować. Gdy żona była już niedaleko nas i zobaczyła jak nasz syn jeździ samodzielnie na rowerze rozpłakała się i nie mogła powstrzymać łez. Szymonek nie bardzo potrafił zrozumieć dlaczego mama się tak mocno wzruszyła, chociaż tłumaczyliśmy mu, że były to łzy szczęścia.

Przez kilka następnych dni, rodzinie i nowo napotkanym osobom opowiadał całą tę historię. Do końca wakacji syn doskonalił  jazdę na rowerze, ale jazda na hulajnodze sprawia mu większą frajdę.

To taki tekst o zwykłym życiu zwykłego ojca, który ma niezwykłego syna – bo z autyzmem.  To wielka sztuka cieszyć się małymi rzeczami i zauważać je. Uczę się tego a najlepszym moim nauczycielem jest mój syn Szymon.

Jako ojciec pragnę bardzo, aby mój syn w przyszłości był przede wszystkim szczęśliwy, miał swoje miejsce na ziemi, w społeczeństwie, rozwijał swoje pasje, miał pracę i życzliwych ludzi wokół siebie.

„Żyjemy tak jak dobry los pozwala

Nie do śmiechu i głupio się użalać

Żyjemy tak

Jak ten na wodzie znak, nietrwały znak

My wtopieni w ciepłą szarość żeglujemy

Niesieni cichą wiarą, że wśród klęsk

Jest jakiś ważny sens, jest jakiś sens”

 

 

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Jaga pisze:

    Zbyszku! Ciągle powtarzam… czerpię od Was garściami… jesteście nauczycielami nie tylko dla swoich dzieci… Świetny tekst! 🙂

Skomentuj Jaga Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *